Kocham makarony, w każdej postaci i niemalże z każdym dodatkiem... Kilka miesięcy spędzonych we Włoszech pozwoliło mi na dobre rozkochać się we wszelkich pastach i włoskiej kuchni:)
Jak jednak powszechnie wiadomo makaron + sos= bomba kaloryczna, dlatego na diecie zrezygnowałam z nich całkowicie dopóki przypadkiem nie odkryłam makaronu Shirataki! Wierzcie mi, wyprawiałam cuda, by go zdobyć:).
Makaron ten nie ma smaku, nabiera go dopiero podczas gotowania wchłaniając wszystko co najlepsze z sosu. Jego niebywałym plusem jest krótki czas gotowania. Jest jednak drogi (1 paczka kosztuje ok. 12 zł) i trudno dostępny w bezpośredniej sprzedaży, choć słyszałam, że można na niego trafić w niektórych supermarketach (przez Internet można go kupić bez problemu).
Składniki:
- 1 opakowanie makaronu Shirataki
- kiełbasa krakowska drobiowa (ilość wg uznania)
- 1 jajko
- ok. 1/3 szklanki śmietanki UHT 4%
- ok. 1/3 szklanki startego sera Piórko
- plasterek serka topionego light
- suszona natka pietruszki
- sól
Kiełbasę pokroiłam w cienkie długie paseczki i podsmażyłam na teflonowej patelni na chrupko. W trakcie smażenia przygotowałam sos w szklance: wymieszałam jajko, śmietankę i ser piórko ze szczyptą soli. Makaron odcedziłam, przepłukałam i ugotowałam (zgodnie z instrukcją z etykiety) i wrzuciłam do podsmażonej kiełbasy, a na wierzch rzuciłam serek topiony w kawałkach, by się rozpuścił. Na wyłączonym gazie dolałam sos, dokładnie wymieszałam i oprószyłam natką pietruszki. I gotowe:)
Ponoć zbrodnią jest dodawanie do carbonary jakichkolwiek "zielonych" przypraw! Mojej wersji daleko jest jednak do tej klasycznej, więc uznałam, że mogę pozwolić sobie z tego tytułu na odrobinę szaleństwa:P
Po 4 miesiącach bez makaronu poczułam niebo w gębie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki za Wasze opinie :)